Uwielbiam nadejście wiosny. Marzec, gdy powietrze drga już inaczej, gdy pod powierzchnią ziemi czuć pulsowanie, nawet gdy jeszcze czasem śnieg i mróz. Gdy pąki na drzewach nabrzmiewają, gdy wszystko tylko czeka na sygnał, gdy dzień z dnia na dzień dłuższy. I wtedy przychodzi Ona – raz skradając się nieśmiało, zlana deszczem i smagana wiatrem, z mozołem wypychając zimę, praktycznie niezauważona. Innym razem pod sztandarem słońca, z orkiestrą ptaków i pszczół, z hukiem pękających pąków, gorąca, pachnąca, pewna siebie, z pogardliwym prychnięciem zamiatająca zimę w niepamięć.

W tym roku dosłownie eksplodowała, przynosząc słońce, koszulki na krótki rękaw, pierwszą opaleniznę, otwarty na oścież balkon. W ciągu tygodnia przemalowała krajobraz, pokrywając szarugę młodą zielenią. Rozkwitła forsycje i dzikie wiśnie, porozrzucała wszędzie pierwsze nieśmiałe kwiatki, wypuściła motyle i pszczoły, rozśpiewała ptaki.

Staram się nie przegapić tego wielkiego wejścia – triumfu światła nad ciemnością, ciepła nad mrozem, kolorów nad szarością, życia nad uśpieniem. Łapię aparat i pędzę na pole, wdzięczna za ten coroczny spektakl.

Wiosno, dziękuję Ci za miniony tydzień! Pozwól cieszyć się sobą jak najdłużej!

  1. Maniek

    CUDOWNE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!1

Komentarze są wyłączone.